Mazury, bachorki i żagle - przepis na idealne wakacje? DPŻ World Tour: Camp udowodnił, że tak! Odkryj, jak zamieniliśmy pieluchy na szoty, a kołysanki na szanty. Czerwona Łódka w Kozinie nigdy nie była tak rozśpiewana!
Kto powiedział, że żeglarstwo i pieluchy nie idą w parze? Udowodniliśmy, że to możliwe, i to z jakim rozmachem! Na przełomie maja i czerwca 2023 roku, zamiast tradycyjnego rejsu, zorganizowaliśmy "desant" na ośrodek Czerwona Łódka w Kozinie. Nasza nowa, stacjonarna formuła otrzymała nazwę "DPŻ World Tour: Camp". I wiecie co? Wyszło nam to lepiej niż niejednemu kapitanowi manewr rufą do kei.
Operacja "Mazury z bachorkami" zakończyła się pełnym sukcesem. Zajęliśmy cały ośrodek jak przystało na prawdziwych piratów - trzy domki i cztery pokoje w budynku głównym padły naszym łupem. Do dyspozycji mieliśmy ogród wielkości boiska reprezentacji (tej lepszej), altanę grillową, miejsce na ognisko i plac zabaw. A wisienką na torcie był pomost na jeziorze, gdzie czekały na nas dwie Omegi i dwa SUPy. Jakby ktoś jeszcze miał wątpliwości, czy to nadal DPŻ - rozwiewamy je od razu: były łódki, była woda, byliśmy w swoim żywiole!
Pogoda? Cóż, gdyby meteorolodzy umieli tak celnie prognozować przez cały rok, nigdy nie wychodzilibyśmy z domu bez okularów przeciwsłonecznych. Słońce świeciło tak, jakby dostało premię za nadgodziny. A jako że zwykle pływaliśmy we wrześniu, czerwcowe jasne wieczory były dla nas czymś nowym. Co prawda przez tę jasność nie udało się zorganizować naszego słynnego Oplenera, ale to cena, jaką byliśmy w stanie zapłacić za tak długie, piękne dni. Dzieci bawiły się świetnie, rodzice jeszcze lepiej (bo w końcu ktoś pilnował tych małych żeglarzy), a dwa pieseły, które nam towarzyszyły, chyba pomyliły Kozin z psim rajem.
Wieczory. Oj, działo się! Gitara, śpiewy - klasyka gatunku. Ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie dodali do tego czegoś ekstra. W ciągu dnia rozgrywaliśmy epickie partie Molkky, które dostarczyły nam niemało emocji i śmiechu.
Dla tych, którym brakowało typowo żeglarskich wrażeń, zorganizowaliśmy mikroszkolenie z regat. Teoria teorią, ale przecież nie po to mieliśmy Omegi, żeby stały bezczynnie. Spróbowaliśmy więc naszych sił w mini regatach. I wiecie co? Okazało się, że nasza flota ma więcej wspólnego z dryfującymi kłodami niż z America's Cup. Ale hej, przynajmniej było wesoło!
Nowa formuła DPŻ World Tour: Camp sprawdziła się lepiej niż niejedna dieta-cud. Młodzi rodzice mogli się wyszaleć, a jednocześnie "zaliczyć" obowiązkowy wypad na Mazury. Bo jak to tak, nie pojechać latem na Mazury ani razu? To się w głowie nie mieści!
Ośrodek Czerwona Łódka. Cóż, gdybyśmy mieli przyznawać gwiazdki, dostałby ich całkiem sporo. Z pewnością będziemy tam wracać, choćby po to, żeby sprawdzić, czy uda nam się wreszcie opanować sztukę żeglowania.
A co dalej? Cóż, plany są ambitne jak zawsze. Za rok chcemy to powtórzyć, a może nawet połączyć z pełnowymiarowym rejsem. Bo kto powiedział, że nie można mieć ciastka i zjeść ciastka? My w DPŻ uważamy, że można mieć tort i zjeść go... na lądzie, z widokiem na jezioro!
Podsumowując - było pięknie, było rodzinnie, było żeglarsko. DPŻ World Tour: Camp był nową odsłoną, ale z tym samym duchem przygody i przyjaźni. I wiecie co? Chyba właśnie odkryliśmy nowy wymiar hasła "Dobra Praktyka Żeglarska" - teraz obejmuje ono również umiejętność balansowania między opieką nad dzieciakami a realizowaniem żeglarskich zachcianek. DPŻ wkroczył w nową erę, i trzeba przyznać, że ta era wygląda naprawdę obiecująco. Ahoj, przygodo!