Kiedy pytają mnie - czyli rejs oczami majtka cz. 1

Blog / Dla nowicjuszy

Kiedy rozmawiam ze znajomymi, którzy są ciekawscy bądź rozważają swoją pierwszą wyprawę pod żaglami, często spotykam się z pytaniami, które mnie zaskakują.

Żaden ze mnie wilk morski, nie jestem nawet morską świnką, ale kilka lat temu moja noga po raz pierwszy stanęła w kokpicie mazurskiego jachtu. Poniższe wypociny skierowane są do osób, które jeszcze nie miały przyjemności żeglować ani z nami, ani w ramach innego rejsu. Nasi sternicy, jako starzy wyjadacze, mogą opowiadać o tak specjalistycznych sprawach, jak sztormy i urwane kontrafały – ja za to postaram się opisać jak wygląda śródlądowy rejs z perspektywy nowicjusza. Oni już tego nie pamiętają :)

Łódka

Ten mały, najczęściej plastikowy kadłubek z wysoką, metalową rurą (która, swoją drogą, niektórym przydaje się do tańca) staje się na tydzień twoim domem, jadalnią, kuchnią, sypialnią, salonem, szafą, spiżarnią, a czasem też łazienką, kibelkiem czy oddziałem ratunkowym (chociaż o tym ostatnim teraz nie mówmy). Co ciekawsze, staje się ona w tym momencie tym samym dla około siedmiu innych osób. I tu zawarta jest odpowiedź na jedno z najbardziej zaskakujących mnie pytań czy domniemań: „A śpicie gdzieś w hotelu, tak?”. Nic z tych rzeczy. Łódka jest domem choćby dlatego, że jesteśmy codziennie (no dobra, czasem co drugi dzień, jeśli zawinie się tu (https://poddebem.pl/)) w innym miejscu.

Co na takim jachcie jest?

Nie będę się tutaj skupiać na kluczowych elementach jachtu, czyli tych związanych bezpośrednio z żeglugą, bo to powinni zrobić i na pewno zrobią sternicy (najpóźniej pierwszego dnia rejsu). My przyjrzymy się mu od strony cywilnej ;)

Standardowa jednostka (ho, ho, ho, „jednostka”) jaką poruszamy się po Mazurach to jacht ośmioosobowy. Miejsca do spania (w teorii) rozkładają się tak: dwie osoby na rufie (czyli z tyłu, a jeśli pływasz z Kaczmarzykiem, to te dwa miejsca zapewne zadipsuje on, bo gdzie indziej się nie zmieści), dwie na dziobie (czyli na przedzie i tam z tego co pamiętam dipsuje Kogut) i po dwie osoby na lewo i prawo od stołu. Takie spanko na łódce nazywa się koja (nie mylić z pomostem w porcie, który nazywa się keja). Generalnie do zapamiętania jest tyle, że potrafii być ciasno.

Co poza spaniem? Na środku łódki znajdziemy też wspomniany wcześniej rozkładany stół. Podobnie jak w domu pełni on istotną funkcję społeczną, bo to przy nim toczą się burzliwe dyskusje, kumulują dźwięki instrumentów. Stół potrafi też dostarczyć dodatkowych emocji, bo (rzadko, ale jednak) któreś z jego skrzydeł postanowi się złożyć. Tak dla sportu, żeby nie było za nudno i za czysto. W najbardziej egzotycznych przypadkach blat stołu służy jako parkiet, ale takie wykorzystanie tej niewielkiej powierzchni wymaga nie lada umiejętności – nie próbujcie, jeśli nie jesteście tego pewni (ja znam tylko dwie takie osoby).  Obok zejściówki znajduje się kambuz (nie mylić z kampusem), czyli aneks kuchenny składający się z palnika i zlewu. Przyrządzanie posiłków z użyciem tego zaplecza to nierzadko pamiętne przeżycie. Szczególnie jeśli gotujesz makaron na spaghetti podczas żeglugi obfitującej w spore przechyły i częste zwroty. A jak wiemy z prawa Murphy’ego, tego typu czynności wykonuje się właśnie w takich okolicznościach, jeśli już.  Tyle w skrócie o gastronomii. Poza tym, w dzisiejszych czasach standardem na jachcie jest niedziałająca lodówka i kibelek (fachowo zwany kingstonem), który na rejsach mazurskich najczęściej służy jako spiżarnia, szafa na kalosze, składzik na wiosła i kapoki czy też pokoik gitary (to wszystko naraz).

Jest na łódce jeszcze jedno miejsce, o którego istnieniu warto wiedzieć, a mianowicie zejściówka. Zejściówka to schodki z kokpitu pod pokład i często bardzo przyjemnie się tam stoi czy siedzi. Należy jednak pamiętać, że jest to miejsce przeklęte, gdyż znalezienie się tam powoduje natychmiastowy grad próśb o podanie okularów, telefonu, klapka, fletu, marakasów. Ewentualnie też – zrobienie czegoś pod pokładem podczas żeglugi. Zaczyna się zawsze od niewinnych słów „Jak już tam jesteś...”. Uważajcie, szkoda urlopu.

Jak już tam jesteś to zrób mi kanapkę”.

To zrób od razu osiem”.

I herbatkę, ooo taką herbatkę albo gorący kubek to bym dziabnął”.

Tą ważną przestrogą kończę pierwszą część, ale tych, którym się choć trochę spodobało, zapewniam - ciąg dalszy nastąpi :) Mamy jeszcze do omówienia wiele ważnych i ciekawych z punktu widzenia nowicjusza kwestii, takich jak życie w załodze czy jachtowa mała gastronomia. Stay tuned! ;)

Nie żałuj sobie, przeczytaj coś jeszcze: