Nieodłącznym elementem organizacji wyjazdu na Mazury jest ogarnięcie transportu. Jest to kwestia trudna, niewdzięczna i niestety odpowiedzialna. Od tego przecież zależy czy i w jakim stanie dotrzemy na nasze upragnione wakacje. Jak zwykle dostępne są różne opcje.
Wybór zależy trochę od preferencji grupy, ale tak naprawdę i tak najlepszy jest pociąg. Mimo to, żeby nie kończyć posta w tym miejscu, omówimy także inne dostępne opcje. Oczywiście na naszym przykładzie, czyli podróży z Krakowa, aczkolwiek większość informacji odnosi się do wszystkich miejsc w Polsce (oprócz samych Mazur).
Pierwsza – moja ulubiona – SAMOLOT. Tak, kilka lat temu żeglarski świat obiegła informacja o otwarciu portu lotniczego Olsztyn-Mazury. Nagle żeglarze z całej Polski oczami wyobraźni zobaczyli jak dostojny mechaniczny ptak w półtorej godziny (zamiast ówczesnych pociągowych nastu) magicznie przenosi ich nad rozlewiska Warmii i Mazur. Niestety, jak to zwykle bywa, czar szybko prysł, bo okazało się, że połączenia zostały utworzone głównie dla naszych przyjaciół zza zachodniej granicy, aby wspomogli lichą miejscową gospodarkę eurasami. No ale jeżeli ktoś z ekipy jest akurat w Dortmundzie bądź Kolonii na Erasmusie, to za mniej więcej 30 euro może sprawnie dołączyć do wyjazdu (jak zmieści sztormiak w podręcznym). Jest też połączenie z Londynu, więc koledzy programiści z UK nie będą narzekać. Jak już się znajdziecie na lotnisku pod Olsztynem, zostaje wam tylko 100 km taksą do Giżycka.
Kolejna opcja – najnudniejsza – samochody. Czemu najnudniejsza? Po pierwsze, ekipa nie jedzie razem, więc omijamy wspólną integrację na początku, która powinna zacząć się już w wieczór przed wyjazdem na biforze. Po drugie, z Krakowa do Giżycka jest 550 km. W statystycznym samochodzie z rzeczami na tydzień Mazur mieszczą się 4 osoby. Każdy samochód potrzebuje trzeźwego kierowcy, nie daj Boże dwóch. Pomnóżmy ten współczynnik przez liczbę samochodów, a wyjdzie nam, że gdzieś pomiędzy jedną czwartą, a połową uczestników, bawi się tylko średnio. I to już na początku! Wszyscy wiemy, że w dobie bezprzewodowego dostępu do nagłośnienia prowadzenie samochodu z trzema za dobrze bawiącymi się pasażerami,, jest nieprzyjemne. A trasa to średnio 8 godzin, nie licząc przerw na McDonaldy. Od strony ekonomicznej jest w miarę, bo przy 4 osobach koszty rozkładają się przyzwoicie, ale należy pamiętać, że samochody nie zawsze będą pełne. Poza tym przez tydzień będzie trzeba płacić za parking w porcie, co niepotrzebnie zwiększa koszty. W każdym razie, ja jestem na nie.
Jeżeli mamy wystarczającą liczbę osób (naście do dwudziestu paru), można rozważyć opcję wynajęcia busa z kierowcą. Koszt takiej usługi to kilka tysięcy złotych, ale za to dzielimy go to na wszystkich. Należy pamiętać, że zamiast delegować kierowców spośród naszych uczestników, mamy wynajętego kierowcę, a więc wszyscy uczestnicy mogą skupić się na korzystaniu z przywilejów bycia pasażerem. Możemy w takiego busa zapakować sporo rzeczy, jedziemy wszyscy razem, zatrzymujemy się na siku kiedy tylko jakaś dziewczyna o tym pomyśli i wszyscy się bawią... Same plusy. Niestety taki bus nie będzie na nas czekać w Giżycku, aż zatęsknimy za ostrością wzroku i domem. Wróci do bazy, a potem znów po nas przyjedzie. To oznacza, że musimy zapłacić za aż cztery kursy (dwa irytujące dla kierowcy i dwa nie). Jednym z rozwiązań tego problemu jest użycie naszych żeglarskich kontaktów bądź grup na Facebooku i znalezienie innej irytującej grupy, która akurat wymieni z nami turnus na Mazurach i chętnie złoży się na busa. Oczywiście najlepiej znaleźć dwie ekipy: jedną, która wróci busem po naszym przyjeździe i drugą, która przyjedzie busem, kiedy my będziemy wracać. Sukces tej operacji zależy od kilku czynników. Grupa musi być z tego samego miasta lub miasta po drodze, musi liczyć mniej więcej tyle samo osób i musi potrafić dostarczyć kierowcy podobnych wrażeń. Trudne, acz wykonalne.
Dotarliśmy tym samym do ostatniej i jedynej słusznej opcji – pociągi. Jest to wybór idealny, ponieważ łączy ze sobą zalety i wady wszystkich wyżej wymienionych. Wszyscy jadą razem (a jak nie, to można się spotkać w WARSie), nikt nie musi prowadzić, podróż trwa RAPTEM 7-9 godzin (już nie 17), a jak zgubisz bilety na przesiadce w Działdowie, to zawsze masz je jeszcze w telefonie. Uwierzcie mi, to najlepszy wybór. Nie wspominając tu o poznanych ludziach, miłej wakacyjnej atmosferze i komforcie chodzenia sobie do WARSu i z powrotem. Osobiście próbowaliśmy w PKP wszystkiego, co sprawiłoby, że jednak nie dotrzemy do celu,a i tak się udawało. Mimo wszystko, żeby mieć komfort psychiczny, że choćby nie wiem co, to i tak dotrzemy, należy się do podróży dobrze przygotować.
Przed przystąpieniem do zakupu biletów, musimy zebrać od uczestników informacje dotyczące przysługujących im zniżek (w naszym gronie jest to niestety coraz rzadszy scenariusz) i miejsc, z których dojeżdżają, co w przypadku wyjazdów organizowanych przez DPŻ odbywa się na etapie zapisów przez formularz zgłoszeniowy. Gdy już wiemy wszystko, co chcielibyśmy wiedzieć, możemy udać się na stronę rozkładu (http://rozklad-pkp.pl/) Polskich Kolei. Wszyscy znamy fantastyczne dzieło spółki PKP Informatyka jakim jest system rezerwacji. Walkę z tymże, zacznijmy od zaparzenia sobie dzbanka melisy. Gdy opróżnimy go do połowy, możemy przystąpić do wypełniania formularza i przypadkowego klikania w niechciane elementy podczas jego ładowania. Gdy znajdziemy już interesujące nas połączenie musimy rozważyć dwie opcje.
PRZEJAZD GRUPOWY
Jeżeli nasza grupa liczy więcej niż 11 osób, możemy skorzystać z usługi przejazdów grupowych. Musimy założyć konto na stronie rezerwacji przejazdów grupowych (https://przejazdygrupowe.intercity.pl) i wypełnić specjalny wniosek. Jest fajnie, bo możemy od razu określić ilu biletów potrzebujemy i z jaką zniżką. Taki wniosek możemy złożyć od 90 do 14 dni przed podróżą, ale lepiej wcześniej bo pula jest mała. Nasze podanie jest rozpatrywane w ciągu 5 dni roboczych i po uzyskaniu akceptacji możemy wydrukować specjalną kartę przejazdu grupy. Potem pozostaje wykupienie biletów w kasie najpóźniej 7 dni przed wyjazdem. Tak, trzeba się trochę nachodzić przed, ale potem, w ferworze jazdy pociągiem, pokazujemy tylko jeden bilet za wszystkich i ewentualne dokumenty potwierdzające zniżki. Dużo wygodniejsze niż żonglowanie wieloma biletami przed zirytowanym konduktorem.
PRZEJAZD NIEGRUPOWY
Jeżeli mamy mniejszą grupę, musimy kupić kilka pojedynczych biletów. Katorga. Istnieje głupie ograniczenie, że na jednym bilecie może jechać maksymalnie 6 osób, więc jak chcemy siedzieć razem, to trzeba kombinować z rezerwacją „obok miejsca już zajętego”. Zwykle oznacza to rezerwację metodą prób i błędów, aż uda nam się wylosować miejsca mniej więcej w pobliżu (jeżeli uda wam się odtworzyć algorytm, za pomocą którego numerowane są miejsca w pociągu, dajcie znać w komentarzu. Nasza teoria jest taka, że on nie istnieje, ale ludziom jadącym i próbującym rozwiązać tę zagadkę szybciej mija czas w podróży. Taki podprogowy zabieg). PROTIP: jeśli kupujecie kilka pojedynczych biletów, nazwiska na biletach muszą się różnić i ta osoba musi jechać na tym bilecie! Nie pytajcie czemu i po co im te nazwiska. Jak są dwa bilety z tym samym nazwiskiem to się czepiają. Kolejnym plusem podróży pociągiem jest możliwość zwrócenia niewykorzystanego biletu. Jeżeli kogoś zgubicie po drodze, można podczas kontroli poprosić konduktora o zaświadczenie o niewykorzystanym przejeździe. Z takim zaświadczeniem, biletem, paragonem z zakupu i wypełnionym drukiem reklamacji (do uzyskania w kasie) idziemy do okienka i potem na konto zwracają nam nawet kilkadziesiąt procent ceny biletu, co możemy przeznaczyć na spotkanie porejsowe.
Podsumowując, trzeba jakoś przeżyć ten system rezerwacji, ale podróż pociągiem jest najfajniejsza. Dużo naszych wyjazdowych wspomnień (bądź ich brak) pochodzi właśnie z podróży. Naszym zdaniem, powinna to być integralna część wyjazdu, a nie tylko przemieszczenie się z miejsca na miejsce w jak najkrótszym czasie.