Grecka epopeja pod nazwą DPŻ We Shall Sea nareszcie otrzymała satysfakcjonujący finał. Odnieśliśmy — nie bójmy się tego słowa — sukces. W końcu zawitaliśmy do Aten!
Rejs, który pierwotnie miał odbyć się w marcu 2020. Zniweczone przez pandemię trzy kolejne podejścia. Kolejne rezygnacje, zastępstwa, zmiany w cenach i dostępności jachtów. Bez wątpienia było to największe wyzwanie organizacyjne, z jakim mieliśmy do tej pory „przyjemność” się mierzyć. Ale zostawmy już trudy drogi za sobą i skupmy się na osiągniętym celu — rejsie na pięknych Cykladach <3
Trzynastego listopada 2021 większość osiemnastoosobowej ekipy DPŻ WSS: Grecja 2021 zebrała się na krakowskich Balicach, no i się zaczęło… W sobotni wieczór dotarliśmy do mariny Alimos [1] i wkroczyliśmy na nasze dwa jachty: Bavarię 51 i Elana 340. Nocne życie w Atenach nas nie zawiodło, a my my nie zawiedliśmy nocnego życia w Atenach :D W niedzielę po technicznym odbiorze jachtów i obowiązkowym przeszkoleniu, głównie dotyczącym bezpieczeństwa, wreszcie (bo po półtora roku starań!), mogliśmy wypłynąć na wody Morza Egejskiego!
Pierwszy postój, kotwicowisko, zaliczyliśmy w zatoce za latarnią w Faros [2]. Nowicjusze mieli okazję zaliczyć wachty nocne już w trakcie pierwszego przelotu. Rano szybkie śniadanko w Poros [3] (wypadło średnio, więc tu bez poleceń) i dalej na południe w stronę pięknej wyspy Hydra [4].
Tam mieliśmy nie lada szczęście, bo nieczęsto da się upolować dwa miejsca w głównym porcie, czyli w samym centrum miasteczka i zatoczki. Baza wypadowa na małą turystykę nie mogła być lepsza :) A Hydrę obejrzeć warto…
Ta wyspa o powierzchni 50 km2, w czasach napoleońskich była nie lada potęgą morską. Teraz z militarnej przeszłości zostało niewiele prócz obronnych murów czy zabytkowych armat wymierzonych w morze. Za to nie da się nie ulec urokowi kaskadowo położonego nad portem miasteczka :) Po Hydrze porusza się bardzo niewiele pojazdów mechanicznych (karetki i służby techniczne to nieliczne wyjątki). Uliczki są strome i wąskie, a przy domach zamiast fiatów panda spotkać można… muły ;)
Poza miastem można się też udać na wędrówki piesze po licznych szlakach w górach. Jedna z naszych podgrupek trafiła tam na kościół, w którym na strudzonych wędrowców czekała… lodówka z piweczkami :D Warto było iść.
W miasteczku udało nam się pysznie zjeść w restauracji Πιάτο (ang. Plate), znajdującej się tuż przy porcie. W listopadzie, czyli poza sezonem, warto uważać na to, co knajpy mówią o sobie na Google. Na przykład, że są otwarte… Na nasze szczęście wyżej wymieniony rodzinny interes był faktycznie otwarty i pięknie nas ugościł :) Rzadko ma się okazję do spróbowania moussaki przygotowanej przez 83-letnią grecką babcię. Whoa!
Patrząc na wieczorny pejzaż Hydry, nie dało się oprzeć wrażeniu, że czas się tu zatrzymał. Wkrótce okazało się, że zatrzymaliśmy się również i my. Na jednym z jachtów padł akumulator rozruchowy silnika (jesteśmy przekonani, że były błędnie podłączone), co zatrzymało nas na kolejną noc w porcie. Cóż, kto jak kto, ale DPŻ to pasjonaci żeglarstwa portowego, więc z zastaną rzeczywistością poradziliśmy sobie wzorowo :D. Następnego dnia udało się przenieść jeden ze sprawnych akumulatorów z drugiego jachtu i ruszyć.
Następnym przystankiem na trasie był brzeg Ermioni [5]. Jak w wielu miejscach w Grecji, cumowanie odbywa się tam bezpośrednio do chodnika, co jest niezwykle przyjemne z punktu widzenia atmosfery, łatwości eksploracji portu-miasteczka i słusznego wrażenia, że życie toczy się tu wokół wody i łódek :) Nie inaczej było w Ermioni. Tym razem stanęliśmy rufą nie tylko do chodnika, ale też do ogródka knajpki :). Wieczór pokazał jednak, że w naszym kokpicie działo się więcej niż naprzeciwko.
W Methanie [6] zastała nas już nieco inna rzeczywistość. Stanęliśmy tradycyjnie w marinie, która okazała się być kompletnie wymarła. To co? Idziemy na miasto. Ta decyzja niestety niewiele zmieniła, bo i w małym miasteczku pozostali tylko nieliczni lokalsi, którzy odprowadzali nas wzrokiem zza witryn greckich barów. To miejsce ukazało nam Grecję uboższą i pozbawioną turystów. Sklep udało się dorwać w ostatniej chwili, więc nie zginęliśmy, ale na tym koniec uroków Methany.
Ostatni dzień to powrotny przelot do portu macierzystego w Atenach. Złapał nas wtedy najsilniejszy w trakcie tego tygodnia wiatr, który nie odpuszczał nawet po zmroku ;) Zbliżając się do Aten, warto szczególną uwagę zachować przed i w trakcie przecinania toru wodnego. Jak się okazuje, tankowce i inne sunące nim olbrzymy niekoniecznie zachowują odpowiednie dla danego kierunku pasy. Nam szczęśliwie udało się nie spotkać z żadnym z takich piratów i wieczorem zacumowaliśmy w Alimos cali i zdrowi :)
Termin naszego rejsu nijak miał się do wysokiego sezonu na greckich wyspach. Ma to oczywiście swoje zalety i wady. Brak tłoku w portach, to na pewno plus. Trzeba się jednak liczyć z tym, że, szczególnie na małych wyspach i w niewielkich miasteczkach mnóstwo lokali, knajpek i innych urokliwych „places to be”, będzie zamkniętych. Grecy nie będą się sami oszukiwać w kwestii utargu.
Pogoda może nas nie rozpieściła, ale ostateczny werdykt brzmiał „Nie ma na co narzekać”. Wiatr pozwalał na żeglugę (choć fakt, nie zawsze), a choć słońca było niewiele, to i tak dało się poczuć miłe ciepełko południowego powietrza :) Na tym rejsie debiutowały nasze polary dla członków — jak się później okazało, były one wystarczającym okryciem wierzchnim przez większość czasu.
Planując budżet rejsu, trzeba mieć na uwadze, że najprawdopodobniej nie uda się zrobić zbyt wielu zakupów w dyskontach typu Lidl. Takie cuda mogą się okazać możliwe np. tylko w Atenach, choć nam nawet i tam się nie udało. Sklep,pomimo zapewnień na witrynie, był w niedzielę zamknięty. W związku z tym byliśmy skazani na małe sklepiki „ze wszystkim”, a te, jak wiadomo, potrafią być drogie. Na szczęście, jak się okazało, nie zrujnowały one naszego budżetu, tak więc podsumowując — da się znieść.
Last but not least — COVID. Grecy podchodzą do tematu poważnie i konsekwentnie. Skanowanie certyfikatów jest rzeczą naturalną w knajpach, może mieć również miejsce w porcie, do którego się właśnie wpłynęło. Do wspomnianych wcześniej sklepików, które potrafią przecież być synonimem chaosu, właściciele mogą nie wpuścić grupy większej niż dopuszczalna w lokalu liczba osób. Innymi słowy — przepisy nie są martwe.
Ten rejs został wydarty ze szponów pandemii. To, co czuliśmy w powietrzu przez ten tydzień, to ulga i pewnego rodzaju niedowierzanie, że nieszczęsna „Grecja 2020” w końcu naprawdę się dzieje. A zadziała się przepięknie. Bilans nowych członków? Pięcioro na pięcioro możliwych (witajcie!) :) Bilans strat w ludziach? Okrągłe zero na osiemnaście możliwych. Bilans dobrych imprez? Komplet. Budżet? Zapięty z górką, wzorowo. Nowy sternik w stajni DPŻ? Spisał się na medal (pozdro Emek!).
Co nam pozostaje? Przybić sobie piątkę, zaprosić na kolejne rejsy z DPŻ i liczyć na to, że nie będą one trzykrotnie przekładane z przyczyn od nas niezależnych ;) Psst… Zapisy na DPŻ We Shall Sea 2022 już trwają!